Beztroskie lata w Dobrej – wspomnienia pani Ireny Pluty

AUTOR

MONIKA KOŁACZ

Mieszkanka Bezrzecza. Optymistka, emanująca pozytywną energią, kierująca się w życiu mottem, które mówi, że „każdy problem ma swoje rozwiązanie”. Otwarta i potrafiąca słuchać. Zafascynowana historią regionu.

historie
lokalne

Beztroskie lata w Dobrej – wspomnienia pani Ireny Pluty

Irena Pluta urodziła się w 1951 r. w Niemczy, urokliwym miasteczku na Dolnym Śląsku, gdzie ojciec, Jan Bogiel, był kierownikiem PGR -u. Z pierwszych lat życia pamięta zamek i park ze stawem oraz pięknymi, wielkimi rododendronami, których nie wolno było zrywać. Bawiła się tam z okolicznymi dziećmi, podglądała z ukrycia obozy cygańskie stacjonujące nieopodal. Później, zgodnie z nakazem pracy, rodzina przeniosła się w przeciwległy rejon Polski, w olsztyńskie. Stamtąd w głowie małej dziewczynki utkwiły przede wszystkim srogie zimy. W 1957 r. ojciec otrzymał polecenie kolejnej przeprowadzki, tym razem do północno – zachodniej części kraju. Babcia na kilka tygodni przejęła opiekę nad Irenką i czwórką jej rodzeństwa, podczas gdy rodzice pojechali przygotować nowe siedlisko. Kiedy wrócili, cały dobytek został spakowany, wszyscy wsiedli do pociągu osobowego i ruszyli w długą podróż ku stacji Szczecin Główny. Na miejsce dotarli nocą. Przepakowali rzeczy na wóz, nakryli się kocami i udali w kierunku Dobrej.

MAŁY DOMEK NIEDALEKO STAREGO DWORU

Zamieszkali przy ulicy Granicznej 46, naprzeciwko XVIII – wiecznego dworu von Raminów, w jednym z domków wybudowanych na potrzeby pracowników PGR – u. Zabudowania były podzielone pomiędzy 2 lub 4 rodziny i we wszystkich panowały podobne warunki bytowe. Państwo Bogiel, mama, tata i sześcioro dzieci (najmłodszy brat urodził się już na miejscu) mieli do swojej dyspozycji dwa pokoje. W mieszkaniach nie było łazienek, wodę pompowało się ze studni, która stała po przeciwnej stronie ulicy, w parku, a wychodek znajdował się na podwórku, w budynku gospodarczym. Posiłki przygotowywano na tradycyjnym piecyku z fajerkami, zaś do ogrzewania pomieszczeń służyły piece węglowe. Dzieci spały w jednym pokoju, rodzice natomiast w drugim, ale i tak zimą wszyscy najchętniej przebywali w kuchni, ponieważ tam było najcieplej.

Ulica Graniczna, dawne domki PGR, 02.2023 r.
Brama do dawnego dworu, 02.2023 r.

ZABAWY W PARKU I PLAŻA NAD RZECZKĄ

Pani Irena w chwili przyjazdu miała zaledwie 6 lat, ale doskonale pamięta, że od razu zakochała się w tym nowym miejscu. W niezniszczonym podczas wojny dworze  mieściły się biura Państwowych Gospodarstw Rolnych oraz mieszkania robotnic sezonowych. Rozległy park i dawna rezydencja były ogólnodostępne, stanowiły ulubione miejscem zabaw miejscowych dzieci, które biegały wszędzie „jak wściekłe”.W dużej sali na parterze urządzono świetlicę, gdzie dzieciarnia gromadziła się, żeby rysować, wyklejać, a kiedy pojawił się telewizor, wszyscy tłumnie przychodzili na oglądanie bajek (między innymi „Jacka i Agatki”). Pani Pluta oczami wyobraźni wciąż widzi wnętrze dworu: drzwi z szybami witrażowymi, piwnice wyłożone białymi kaflami.

Gorzelnia, 02.2023 r.
Rzeczka za gorzelnią, 02.2023 r.

Najmłodsi mnóstwo czasu spędzali na powietrzu. Zrywali owoce i objadali się czereśniami, malinami, jabłkami. Najodważniejsi wspinali się na stare dęby piramidalne rosnące w parku, urządzano nawet konkursy, kto wejdzie wyżej. Stawy też stanowiły doskonałe miejsc zabaw przez cały rok, bo zimą służyły jako lodowisko. „Do domu się wracało tylko kiedy mama przygoniła na obiad”, wspomina pani Irena z uśmiechem. Było wesoło, gwarnie. Dzieci eksplorowały okolicę, chodziły na wycieczki, a latem plażowały nad Małą Gunicą, przepływającą na tyłach gorzelni. Rzeczka była ważnym elementem codziennej rzeczywistości, to w jej nurtach w latach ’50 robiono pranie. Na dużym kamieniu, niczym na tarze, kobiety rozcierały tkaniny, a potem płukały w wodzie.

WEEKENDOWE ZWYCZAJE

W soboty dzieci sprzątały obejścia, zamiatały podwórka, a w tym czasie rodzice piekli jabłka. Po południu sąsiedzi z ulicy Granicznej spotykali się w którymś z okolicznych domków na wspólne biesiadowanie. Jeden z synów państwa Godziszewskich mieszkających za ścianą, Bogdan, który na co dzień pracował w PGR-ze, dobrze grał na akordeonie i często dawał koncerty stojąc w otwartym oknie. Oprócz tego był fryzjerem amatorem. Nawet kiedy wraz z rodziną przeprowadził się w okolice Płochocina (w tamtym czasie nikt nie używał urzędowej nazwy, mówiło się „Żurawiec”), dzieci wędrowały do niego na strzyżenie. Sąsiad spod numeru 45, pan Prawda, księgowy w przedsiębiorstwie, grał na puzonie. Pani Irena zapamiętała niedzielne pikniki na trawie, w parku, podczas których słuchało się granych przez niego melodii. W latach ’60 Prawdowie jako pierwsi na ulicy mieli telewizor, okoliczni sąsiedzi schodzili się więc na filmy i popularne programy.

Zimą siedziało się w domach, czytało książki. Dzieci rysowały, robiły zabawki z papieru, ozdoby choinkowe.

KLUCZE BYŁY NIEPOTRZEBNEE

Wszyscy mieszkańcy Dobrej byli ze sobą bardzo zżyci, nikt nie zamykał drzwi od domu, nawet na noc. Ludzie dobrze się czuli w małej społeczności, gdzie nie było osób anonimowych. Dodatkowo obecność w centrum wsi strażnicy Wojsk Ochrony Pogranicza (która znajdowała się na ul. Szczecińskiej 23, w budynku przedwojennego zajazdu) oraz Granicznego Punktu Kontroli pomiędzy Dobrą i Wołczkowem na pewno wpływało na wysoki poziom poczucia bezpieczeństwa.

NIEŁATWA RZECZYWISTOŚĆ

Moja rozmówczyni nie idealizuje rzeczywistości sprzed lat. Pamięta biedę i codzienne obowiązki, które miały do wykonania również dzieci. Trzeba było zadbać o młodsze rodzeństwo, nazbierać koniczyny, dzikiej marchwi, trawy i nakarmić króliki oraz kaczki, które wtedy wszyscy hodowali na swoje potrzeby. Kiedy pani Irena miała 9 lat, jej mama została sama z szóstką przychówku i żeby przeżyć, rozpoczęła pracę jako dojarka w PGR-ze. Dojenie w tamtych czasach odbywało się ręcznie. Było ciężko, na wszystko brakowało pieniędzy. Farbowano stare ubrania, bo nowych nie było za co kupić, ale w oczach dziecka „to była swego rodzaju magia”, kiedy wkładano do kotła spłowiałe bluzki, sukienki, podgrzewano na piecu, a potem wyciągano, suszono i – rzeczy były jak nowe.

Z ważnych wydarzeń dotyczących życia wsi pani Pluta wspomina pożar świniarni, do którego doszło pod koniec lat ’50. Budynki zlokalizowane w pobliżu gorzelni zapaliły się od uderzenia pioruna, wszystkie zwierzęta zginęły. Pamięta też wymianę słupów energetycznych. Przez kilka miesięcy mieszkańcy musieli radzić sobie bez prądu, lekcje w szkole były skrócone, a zadania domowe odrabiało się przy świetle lamp naftowych.

SZKOŁA

Siedmioklasowa szkoła podstawowa mieściła się w budynku przy ulicy Granicznej 21. Była niewielka, ogrzewana piecami. Na lekcje wychowania fizycznego dzieci chodziły na boisko, znajdujące się obok kościoła. Uczniowie chętnie organizowali quizy z nagrodami, które były fundowane ze wspólnych pieniędzy. Wystawiali przedstawienia, skecze. Lubili się przebierać, co widać na starych zdjęciach robionych przez wychowawcę, pana Jana Nawrockiego. Nauczyciel, człowiek pełen inwencji, o wielu zainteresowaniach, grał również na skrzypcach. W 5 albo 6 klasie mała Irenka założyła grupę teatralną (bez nazwy). Występowali przed dziećmi ze szkoły oraz przyjeżdżającymi do Dobrej z okolicznych wsi.

Budynek dawnej szkoły, 02.2023 r.
Od lewej: Marysia Tymczyszyn, Irenka Pluta, Krysia Woronowicz, Janka Uścinowicz, Krysia Purgat, Tereska Dobrowolska, lata '60
Z nauczycielem Janem Nawrockim, lata '60
Wycieczka szkolna, lata '60

MŁODOŚĆ

W lokalnym centrum kultury, które znajdowało się w tym samym miejscu gdzie obecnie, przy ulicy Granicznej 31 urządzano zabawy i wieczorki taneczne.

 Na piętrze budynku znajdowało się mieszkanie służbowe, zajmowane przez kolejnych kierowników ośrodka. Pani Irena zapamiętała zwłaszcza panią Łucję Kunkiel, która organizowała dużo imprez dla młodzieży. Kiedy do Dobrej przyjeżdżało kino objazdowe w wysokiej przybudówce (obecnie nieistniejącej) instalowano kamerę i urządzano seanse filmowe dla dzieci oraz dorosłych. W klubie odbywały się również okolicznościowe akademie. Centrum skupiało utalentowanych artystycznie młodych ludzi. Grający na gitarze Wojtek Godziszewski (brat wspominanego wyżej Bogdana), perkusista – żołnierz ze strażnicy i trzeci, akordeonista, założyli amatorski zespół muzyczny. Powstała też grupa teatralna, wystawiająca spektakle na miejscu i w okolicznych wsiach. Artyści pakowali się na samochód ciężarowy wypożyczony z PGR-u i jechali na występy. Pani Pluta zapamiętała gminny przegląd piosenki w Brzózkach, gdzie ekipa z Dobrej zajęła pierwsze miejsce.

Młodzież z Dobrej, lata '60/70

Lokalna młodzież utrzymywała kontakty towarzyskie z wojakami z WOP. Spotykali się na spacerach i na wspólnych prywatkach, między innymi w domu państwa Kosińskich mieszkających na końcu ulicy Granicznej. Rodzice zwykle uczestniczyli w tych zabawach w roli przyzwoitek.

MAŁŻEŃSTWO

Z powodów ekonomicznych pani Irena zakończyła naukę na technikum ekonomicznym i poszła do pracy jako księgowa. Studia zrobiła już w dojrzałym wieku.

Swojego przyszłego męża poznała w … Dobrej. Pan Sławomir pochodził z okolic Poznania, w Karsku Myśliborskim odbywał staż w miejscowej gorzelni. Gdy ogłoszono nabór na kierownika zakładu w Dobrej, zgłosił swoją kandydaturę. 

Zakochani wzięli ślub w 1973 r., w urzędzie stanu cywilnego, który mieścił się przy ulicy Granicznej 20, a po stażu, pan Sławomir Pluta objął stanowisko w wytwórni spirytusu i para wprowadziła się do obszernego, stumetrowego mieszkania służbowego, które znajdowało się na piętrze dziewiętnastowiecznego budynku.

W 1974 r. przyszła na świat córka, Agnieszka, a dwa lata później syn, Marcin. Oboje małżonkowie pracowali zawodowo, hodowali też świnie i króliki. Na początku lat ’80 kupili działkę rolną przy obecnej ulicy Przytulnej (od sąsiada – pana Szupienki) z myślą, że kiedyś postawią tam dom. Kiedy rozpoczęli budowę, bardzo ciężko było zdobyć jakiekolwiek materiały, wieprzowina „szła” więc głównie na łapówki. W 1989 r., po 16 latach mieszkania na terenie zakładu, wprowadzili się do własnych czterech kątów. Pan Sławomir zwolnił się z pracy w gorzelni, której funkcjonowanie i tak miało się już ku końcowi i rozpoczął własną działalność.

Ślub, 1973 r.
Pani Irena z synem, lata '70
Rodzinny piknik, lata '70
Na sankach za gorzelnią, lata '80
Agnieszka i Marcin w parku, lata '70/80

PAMIĘĆ

Pani Irena doskonale pamięta, jak wyglądało życie w Dobrej kilkadziesiąt lat temu. Z lubością wspominała błogie chwile, ale podkreślała też, że było ciężko. Panowały surowe warunki, pito dużo alkoholu. Nie dbano o dawne dziedzictwo, zabytkowy dwór niszczał wskutek działań, które współcześnie nawet ciężko sobie wyobrazić (np. w piwnicach rezydencji urządzono skład nawozów sztucznych). Panowała niepewność co do przyszłości ziem położonych przy zachodniej granicy, mówiło się „Niemcy przyjdą, odbiorą”. Faktycznie, sąsiedzi zza Odry przyjeżdżali w rodzinne strony, ale wykopywali tylko schowane podczas wojny rodzinne pamiątki. Podobno był przypadek w Rzędzinach, że wzruszeni panującą biedą przybysze wskazali nowym mieszkańcom, gdzie ukryli porcelanę, sztućce.

Pani Irena przed dawnym USC (w budynku urzędował też agronom), 02.2023 r.
Pani Irena i pan Sławomir, lata '70

Ludzie cieszyli się każdym dniem. Realizowali swoje pasje artystyczne, wielu grało na instrumentach muzycznych. Czytali książki, spotykali się między sobą, często spontanicznie. Robili dużo rzeczy dla innych, nie patrząc na korzyści finansowe.

Pani Irena kilkakrotnie podczas rozmowy powtórzyła, że „było fajnie”. Słuchając opowieści też odniosłam takie wrażenie.

Dziękuję za rozmowę Pani Irenie Plucie. 

Wszystkie czarno – białe fotografie pochodzą z archiwum prywatnego mojej rozmówczyni.
Zdjęcie tytułowe - pani Irena z córką za gorzelnią, lata '70
Monika Kołacz - (©) copyright 2023